Temat ponadczasowy, bardzo
popularny, który chyba nigdy nie wyjdzie z mody. W poniższym poście postaram
się Wam przybliżyć moją bardzo długą, powolną, a na koniec krótką i skuteczną
walkę z trądzikiem.
Abyście lepiej mnie poznali, moją
sytuację, a przede wszystkim problem, z którym się zmagałam, muszę Wam nieco
zaprezentować moją upierdliwą skórę. Tak więc, należy ona do bardzo trudnych w
pielęgnacji. Jest alergiczna (uczulona na słońce oraz glikol propylenowy),
blada jak kość słoniowa, często zaczerwieniona, skłonna do podrażnień oraz
kapryśna (jeśli chodzi o przetłuszczenie/wysuszanie).
1. Początek.
Moje pierwsze
problemy z trądzikiem zaczęły się w wieku trzynastu lat. Nie wiedziałam za
bardzo, co mam z tym zrobić, nie rozumiałam, co to dokładnie jest itd. W tym
momencie z racji mojej niewiedzy zaczęły się pierwsze problemy. Po pierwsze,
cera tłusta. Wszystkie zmiany skórne zaczęły się paprać, brudzić, pojawiły się
pierwsze stany zapalne. W dodatku, było wtedy lato… Popełniałam błąd za błędem…
Zaczęłam myć twarz mydłem (!) – dziewczyny, nie wolno tego robić! Dopiero
później kupiłam jakiś tam drogeryjny żel do twarzy głęboko oczyszczający i
stosowałam go na co dzień – kolejny błąd, który wyeliminowałam dopiero
niedawno, po mojej ostatecznej kuracji.
2. Pierwsza
wizyta dermatologiczna.
Pamiętam ją, bo…
to jednak pierwsza wizyta. Mama umówiła mnie do pani dermatolog. Jeszcze tego
samego dnia pojechałyśmy do jej prywatnego gabinetu. Był okropny upał. Moja
twarz lepiła się od wszystkiego, co tylko możliwe. Pamiętam, że od tej pani
dostałam mnóstwo leków. Na twarz same żele, chyba – na pewno Davercin (a
przypomnę, iż jestem uczulona na glikol propylenowy, który znajduje się
praktycznie w każdym z nich). Dodatkowo ze dwie emulsje marki Emolium (to
akurat pamiętam) na zmiany na przedramionach (dzisiaj wiem, dzięki ostatecznej
kuracji, że było to rogowacenie mieszkowe). Lista zakupów w aptece była
baaardzo długa. Prawie trzysta złotych… Suma niewyobrażalna.
Z perspektywy
czasu wiem, że być może udałoby mi się wtedy coś z moim trądzikiem zaradzić,
ale zabrakło jednego – kosmetyków do pielęgnacji. Kiedy nadal używałam swojego
żelu oczyszczającego i tych dość silnych lekarstw, naprawdę mocno przesuszyłam
skórę, zaczęły robić mi się rany, twarz piekła niemiłosiernie. I dlatego też –
szybko się zniechęciłam. Odstawiłam leki, przeterminowały się, pieniądze
wyrzucone w błoto.
3. Przerwy
i powroty.
Później
trafiałam tylko na gorszych dermatologów. Nie potrafili oni mi nawet powiedzieć,
co mam na ramionach. Mówili „Taka pani uroda, nic nie można z tym zrobić.”. I
wiecie, co? Uwierzyłam im wtedy. Przez wiele lat nikogo więcej się o to nie
zapytałam, jeśli chodzi o lekarzy. A podczas sporadycznych wypadów szukania
ratunku u innych specjalistów w moim rodzinnym mieście, dostawałam w zasadzie
te same leki, tylko np. zamiast żelu krem, zamiast kremu płyn itd. Cześć z nich
mi nawet służyła, inne na powrót podrażniały. Pamiętam, że na własną rękę
zaczęłam szukać w drogerii innych kosmetyków. Do mycia twarzy, przeciw
trądzikowi itp. Przyzwyczaiłam się, że mam skórę tłustą i koniec kropka.
Kolejny błąd, bo z biegiem czasu stała się sucha, tylko wydzielała nadmierną
ilość sebum, gdyż nieodpowiednią pielęgnacją za bardzo ją przesuszałam.
4. Krótkotrwały
przełom.
W szkole
średniej usłyszałam o placówce na NFZ, w której tego samego dnia przyjmowała
pani dermatolog. A w zasadzie trzy, w zależności gdzie kto się zapisał. Powiedziałam
wtedy sobie, że nigdy więcej nie pójdę
prywatnie, gdyż to nie ma sensu, za dużo pieniędzy w to zainwestowałam, bez
żadnego rezultatu. Warto wspomnieć, że już w liceum miałam brzydką skórę,
poranioną latami nieudolnego leczenia trądziku. Stwierdziłam, że zapiszę się na
wizytę, która mnie nic nie kosztuje, a być może ktoś powie mi coś innego.
Poszłam i dostałam antybiotyk Tetralysal oraz jakieś tam maście/żele
wspomagające. Miałam brać go codziennie. Wyobraźcie sobie, że lekarz nie
zalecił mi żadnego synbiotyku ani nic. Kurację stosowałam ponad dwa miesiące,
akurat było to w okresie wakacyjnym. Poza moim wyczerpanym organizmem, nawet mi
to pomogło. Uwaga! Dopóki nie odstawiłam tabletek. Później dowiedziałam się, że
podobno działają one tylko wtedy, kiedy ktoś je zażywa, gdyż zabijają bakterie
i tym samym nic się nie robi na naszej twarzy. Jak widzicie – człowiek uczy się
na kolejnych błędach. Moje marzenie prysnęło jak bańka mydlana. Wróciłam do
punktu wyjścia.
5. Mój
chorobliwy nawyk – wyciskanie pryszczy.
Powiem Wam, że
przez całe życie, kiedy chorowałam na trądzik, nie mogłam sobie z tym poradzić.
W zasadzie nie tylko jeśli o to chodzi – moje ramiona z rogowaceniem mieszkowym
czy skóra głowy z łojotokowym zapaleniem skóry też nie mieli lekko, ale o tym
osobny post. Sądziłam, że pozbędę się tych stanów zapalnych, oczyszczę z nich
skórę z tych ropnych bakterii, rany szybciej się zagoją. Nie wiedziałam, że
roznoszę je po całej twarzy. Później już nawet wiedziałam, ale… nie mogłam się
nieraz powstrzymać. O tym, jak to robię dzisiaj, w sterylnych warunkach i
prawidłowy – tak myślę – sposób, również napiszę w innym poście.
6. Moment
kluczowy – dermatolog z prawdziwego zdarzenia.
Będąc na
studiach poddałam się i nie chciałam już słyszeć o żadnych dermatologach. Dość
wyrządzili mi krzywd, mojej skórze i mojemu portfelowi przez tyle lat. Wtedy
całkiem przypadkiem dowiedziałam się, że moja bliska koleżanka wyleczyła się z
trądziku, gdzie miała problem większy ode mnie. Podeszłam do tego trochę
sceptycznie, jednak im więcej się od niej dowiedziałam, tym bardziej kusiło
mnie, aby spróbować. Prawdopodobnie, gdyby ta wizyta była płatna, nie poszłabym
do pana dermatologa i zmagała się z trądzikiem do dziś. Dlatego też całe
szczęście, że umówiłam się na NFZ, poczekałam dwa miesiące i poszłam.
Nie studiuję w
rodzinnych stronach, dlatego też zdecydowałam się wypróbować kogoś innego.
Miałam malutką nadzieję, że lekarze w prestiżowych miastach Polski są nieco na
innym poziomie niż ci, u których byłam na przestrzeni lat. Nie będę tu nikogo
wymieniać z nazwiska, jednak liczne kursy doszkalające, wyjazdy zagraniczne,
badania zachęciły mnie dodatkowo czytając „biografię” tego pana w Internecie.
Idąc na wizytę
byłam podenerwowana. Nie wiedziałam, kogo się spodziewać, co mi ten pan powie.
Oczekiwałam jakiegoś starszego profesora, który mi dokładnie wyjaśni, co mam
zrobić ze swoją skórą. Spotkałam się z miłym zaskoczeniem. Pan dermatolog był
mężczyzną mniej więcej w wieku moich rodziców (choć może ciut młodszym),
zabawnym, ale jednocześnie poważnym i skrupulatnym (kiedy wypełniał wszystkie
konieczne druczki przed przystąpieniem do rozmowy właściwej). I uwaga! To
pierwszy w moim życiu dermatolog, który mnie zbadał! Na jego biurku stała
lampa, poprosił abym zamknęła oczy, on blisko twarzy mi nią przyświecił i
kolejno wymienił, co się na niej znajduje. Byłam bardzo zaskoczona. W
większości przypadków panie dermatolog nawet na mnie nie spojrzały, tylko
wypisywały receptę. Tutaj otrzymałam miesięczny program leczenia. Połączenie
pielęgnacji, maści plus antybiotyku. Cały komplet. Wiedziałam, jak danego dnia
w czasie jego trwania mam zadbać o skórę. Otrzymałam konkretny wykaz. A kiedy
zapytałam o ramiona, to lekarz od razu rozpoznał, co to jest. Podobnie było w
przypadku reakcji mojej skóry na żele – to właśnie tutaj dowiedziałam się o
swoim uczuleniu na glikol propylenowy. Dodatkowo lekarz ze mną porozmawiał.
Wytłumaczył stosowanie leków, skutki niepożądane itd. Choć miał tylko dziesięć
minut, miałam wrażenie, jakbym siedziała w jego gabinecie co najmniej godzinę.
To dzięki niemu, po jego kuracji mogę w końcu wyjść chociażby do sklepu bez
grama makijażu i już się nie wstydzę. Owszem, zostały mi jakieś blizny,
przebarwienia, z którymi chcę powalczyć, jednak to przy następnej wizycie.
Niestety jedyny minus to czas oczekiwania, który z drugiej strony raczej
świadczy o skuteczności metody Pana dermatologa. A! Muszę jeszcze wspomnieć, że
wykupienie wszystkich leków nie było lekkim wydatkiem. Antybiotyk + maście +
pielęgnacja to koszt lekko ponad dwustu złotych zamawianych przez Internet
(stacjonarnie wydałabym chyba jeszcze raz tyle). Całą listę leków, które
otrzymałam, również umieszczę w oddzielnym poście.
Podsumowanie.
Na koniec
chciałabym Wam dać jakieś rady, dzięki którym ominiecie chociaż część moich
błędów. Bądź co bądź… męczyłam się z tym równo dziesięć lat.
Po pierwsze – nie
każdego stać na dermatologa i wykupienie leków, całkowicie to rozumiem. Gdyby
nie pomoc moich rodziców, do dzisiaj męczyłabym się dalej. Jednak sądzę, że
nawet dziecko z podstawówki lub początku gimnazjum jest w stanie zakupić sobie
żel/krem do mycia buzi odpowiedni dla swojej cery w drogerii lub aptece.
Wystarczy zaoszczędzić parę złotych i wybrać się z kimś dorosłym (panie
ekspedientki lubią nieraz wciskać kity) do sklepu. Wyrządzicie sobie wiele
złego, jeśli będziecie myli twarz mydłem, naprawdę.
Po drugie – nie
ruszajcie zmian na Waszych buziach. Zdaję sobie sprawę, że dla niektórych (jak
też dla mnie to było) ciężkie do wykonania. Poniżej podaję Wam parę moich
patentów, które mogą pomóc w sytuacjach ekstremalnych. Spójrzcie na nie z
przymrużeniem oka. Wykażcie się dodatkowo kreatywnością i dopiszcie mi na dole
swoje propozycje:)
·
Przycięcie paznokci do zera
·
Zaklejenie końcówek paznokci taśmą
·
Noszenie materiałowych rękawiczek
Po
trzecie – częste mycie buzi. I coś, czego chyba nie wyjaśniłam. Wspomniałam,
aby nie używać żeli oczyszczających – to nie tak, żeby ich w ogóle unikać,
jednak korzystać z rozsądkiem. Twarz wymaga co jakiś czas oczyszczenia.
Wyobraźcie sobie sytuację, że myjecie ją dość często. Taki żel ma tendencje do
wysuszania i owszem, nie namnażają się Wam bakterie, jednak Wasza twarz zaczyna
przypominać papirus. Dodatkowo w końcu zacznie się bronić i wydzielać nadmierną
ilość sebum. Zaczniecie się świecić jak naoliwiona pupcia niemowlęcia.
Nieciekawy scenariusz, prawda? Co zrobić w takim przypadku? Każda skóra jest
inna i ciężko jednoznacznie powiedzieć, róbcie tak i tak. Trzeba obserwować.
Pierwszym Waszym zakupem powinien być żel/krem do mycia twarzy normalizujący.
Po prostu do zwykłego mycia twarzy. Drugim kosmetykiem powinien być krem
nawilżający nakładany po umyciu buzi (nieraz taki żel ściąga i czujemy lekki
dyskomfort). I właśnie – od czasu do czasu żel oczyszczający, który usunie
zaskórniki, ale też z czasem pozbędzie się ropnych zmian na skórze – dlatego
nie drapiemy! I uwierzcie mi, że tak właśnie jest, przetestowałam na własnej
skórze. Kiedy już jestem w tym temacie, tylko króciutko wyjaśnię, dlaczego nie
polecam toników. Pewnie są osoby, którym odpowiadają, ale jeśli jesteście
takimi wrażliwcami jak ja – unikajcie jak ognia! Ściągają skórę i – tak ja mnie
– bardzo podrażniają. Przeważnie są na bazie alkoholu, który działa jak jakiś
silny detergent wylany na skórę.
Podsumowanie podsumowania (tak,
wiem jak to brzmi), podstawą jest pielęgnacja. Skóra może być chora i mieć różne
stany zapalne, więc musimy jej pomóc, a nie ją drażnić, skubać, drastycznie
oczyszczać np. gruboziarnistymi peelingami. Nie zawsze więcej znaczy lepiej.
Obecnie jestem na takim etapie, że używam może ze trzech/czterech kosmetyków, w
tym dwa codziennie. Jeśli już się maluję, to lekki podkład, puder, tusz i
pomadka. Staram się jednak jak najmniej czasu spędzać w make-upie i dać skórze
oddychać. Jeśli choć troszkę zastosujecie się do moich powyższych rad (taki
pełny post o pielęgnacji wkrótce), to gwarantuję, że po tygodniu/dwóch
zauważycie zmianę na Waszej buzi. Oczywiście, to jest minimalizm. Nic nie
zastąpi wizyty u dobrego dermatologa. Jednak jeśli nie macie nikogo
sprawdzonego, to powiem Wam szczerze, szkoda Waszego czasu i pieniędzy.
Najlepiej umówić się na NFZ i „przetestować” konkretnego dermatologa.
To tyle na dziś. Ogromny post,
nadal nie wyczerpałam tematu (widzicie, że parę rzeczy napiszę osobno), jednak
miała być to tylko moja historia. Czekam na Wasze opowieści i doświadczenie,
jakie mieliście z lekarzami i jak poradziliście sobie (bądź nie) z trądzikiem.
P.S. Jeśli ktoś chciałaby namiar
na lekarza, który mi pomógł, napiszę tylko i wyłącznie w wiadomości prywatnej.
Głównie proponuję to osobom z Trójmiasta.
Nie jestem lekarzem, jednak jeśli
macie jakieś osobiste pytanie, którego nie chcecie pisać w komentarzu poniżej,
również odsyłam do mojego maila:
iskierkaaniola@gmail.com
ja mam ostatnio tragedie juz tyle tego brałem i tyle kosmetykó przeszedłem że juz nie wiem
OdpowiedzUsuń