środa, 15 kwietnia 2015

Problemy skórne - Jak pozbyłam się trądziku? Moja 10-letnia wojna.


 
Temat ponadczasowy, bardzo popularny, który chyba nigdy nie wyjdzie z mody. W poniższym poście postaram się Wam przybliżyć moją bardzo długą, powolną, a na koniec krótką i skuteczną walkę z trądzikiem.




Abyście lepiej mnie poznali, moją sytuację, a przede wszystkim problem, z którym się zmagałam, muszę Wam nieco zaprezentować moją upierdliwą skórę. Tak więc, należy ona do bardzo trudnych w pielęgnacji. Jest alergiczna (uczulona na słońce oraz glikol propylenowy), blada jak kość słoniowa, często zaczerwieniona, skłonna do podrażnień oraz kapryśna (jeśli chodzi o przetłuszczenie/wysuszanie).  

1.       Początek.

Moje pierwsze problemy z trądzikiem zaczęły się w wieku trzynastu lat. Nie wiedziałam za bardzo, co mam z tym zrobić, nie rozumiałam, co to dokładnie jest itd. W tym momencie z racji mojej niewiedzy zaczęły się pierwsze problemy. Po pierwsze, cera tłusta. Wszystkie zmiany skórne zaczęły się paprać, brudzić, pojawiły się pierwsze stany zapalne. W dodatku, było wtedy lato… Popełniałam błąd za błędem… Zaczęłam myć twarz mydłem (!) – dziewczyny, nie wolno tego robić! Dopiero później kupiłam jakiś tam drogeryjny żel do twarzy głęboko oczyszczający i stosowałam go na co dzień – kolejny błąd, który wyeliminowałam dopiero niedawno, po mojej ostatecznej kuracji.

2.       Pierwsza wizyta dermatologiczna.

Pamiętam ją, bo… to jednak pierwsza wizyta. Mama umówiła mnie do pani dermatolog. Jeszcze tego samego dnia pojechałyśmy do jej prywatnego gabinetu. Był okropny upał. Moja twarz lepiła się od wszystkiego, co tylko możliwe. Pamiętam, że od tej pani dostałam mnóstwo leków. Na twarz same żele, chyba – na pewno Davercin (a przypomnę, iż jestem uczulona na glikol propylenowy, który znajduje się praktycznie w każdym z nich). Dodatkowo ze dwie emulsje marki Emolium (to akurat pamiętam) na zmiany na przedramionach (dzisiaj wiem, dzięki ostatecznej kuracji, że było to rogowacenie mieszkowe). Lista zakupów w aptece była baaardzo długa. Prawie trzysta złotych… Suma niewyobrażalna.
Z perspektywy czasu wiem, że być może udałoby mi się wtedy coś z moim trądzikiem zaradzić, ale zabrakło jednego – kosmetyków do pielęgnacji. Kiedy nadal używałam swojego żelu oczyszczającego i tych dość silnych lekarstw, naprawdę mocno przesuszyłam skórę, zaczęły robić mi się rany, twarz piekła niemiłosiernie. I dlatego też – szybko się zniechęciłam. Odstawiłam leki, przeterminowały się, pieniądze wyrzucone w błoto. 

3.       Przerwy i powroty.

Później trafiałam tylko na gorszych dermatologów. Nie potrafili oni mi nawet powiedzieć, co mam na ramionach. Mówili „Taka pani uroda, nic nie można z tym zrobić.”. I wiecie, co? Uwierzyłam im wtedy. Przez wiele lat nikogo więcej się o to nie zapytałam, jeśli chodzi o lekarzy. A podczas sporadycznych wypadów szukania ratunku u innych specjalistów w moim rodzinnym mieście, dostawałam w zasadzie te same leki, tylko np. zamiast żelu krem, zamiast kremu płyn itd. Cześć z nich mi nawet służyła, inne na powrót podrażniały. Pamiętam, że na własną rękę zaczęłam szukać w drogerii innych kosmetyków. Do mycia twarzy, przeciw trądzikowi itp. Przyzwyczaiłam się, że mam skórę tłustą i koniec kropka. Kolejny błąd, bo z biegiem czasu stała się sucha, tylko wydzielała nadmierną ilość sebum, gdyż nieodpowiednią pielęgnacją za bardzo ją przesuszałam.

4.       Krótkotrwały przełom.

W szkole średniej usłyszałam o placówce na NFZ, w której tego samego dnia przyjmowała pani dermatolog. A w zasadzie trzy, w zależności gdzie kto się zapisał. Powiedziałam wtedy sobie, że  nigdy więcej nie pójdę prywatnie, gdyż to nie ma sensu, za dużo pieniędzy w to zainwestowałam, bez żadnego rezultatu. Warto wspomnieć, że już w liceum miałam brzydką skórę, poranioną latami nieudolnego leczenia trądziku. Stwierdziłam, że zapiszę się na wizytę, która mnie nic nie kosztuje, a być może ktoś powie mi coś innego. Poszłam i dostałam antybiotyk Tetralysal oraz jakieś tam maście/żele wspomagające. Miałam brać go codziennie. Wyobraźcie sobie, że lekarz nie zalecił mi żadnego synbiotyku ani nic. Kurację stosowałam ponad dwa miesiące, akurat było to w okresie wakacyjnym. Poza moim wyczerpanym organizmem, nawet mi to pomogło. Uwaga! Dopóki nie odstawiłam tabletek. Później dowiedziałam się, że podobno działają one tylko wtedy, kiedy ktoś je zażywa, gdyż zabijają bakterie i tym samym nic się nie robi na naszej twarzy. Jak widzicie – człowiek uczy się na kolejnych błędach. Moje marzenie prysnęło jak bańka mydlana. Wróciłam do punktu wyjścia.

5.       Mój chorobliwy nawyk – wyciskanie pryszczy.

Powiem Wam, że przez całe życie, kiedy chorowałam na trądzik, nie mogłam sobie z tym poradzić. W zasadzie nie tylko jeśli o to chodzi – moje ramiona z rogowaceniem mieszkowym czy skóra głowy z łojotokowym zapaleniem skóry też nie mieli lekko, ale o tym osobny post. Sądziłam, że pozbędę się tych stanów zapalnych, oczyszczę z nich skórę z tych ropnych bakterii, rany szybciej się zagoją. Nie wiedziałam, że roznoszę je po całej twarzy. Później już nawet wiedziałam, ale… nie mogłam się nieraz powstrzymać. O tym, jak to robię dzisiaj, w sterylnych warunkach i prawidłowy – tak myślę – sposób, również napiszę w innym poście.

6.       Moment kluczowy – dermatolog z prawdziwego zdarzenia.

Będąc na studiach poddałam się i nie chciałam już słyszeć o żadnych dermatologach. Dość wyrządzili mi krzywd, mojej skórze i mojemu portfelowi przez tyle lat. Wtedy całkiem przypadkiem dowiedziałam się, że moja bliska koleżanka wyleczyła się z trądziku, gdzie miała problem większy ode mnie. Podeszłam do tego trochę sceptycznie, jednak im więcej się od niej dowiedziałam, tym bardziej kusiło mnie, aby spróbować. Prawdopodobnie, gdyby ta wizyta była płatna, nie poszłabym do pana dermatologa i zmagała się z trądzikiem do dziś. Dlatego też całe szczęście, że umówiłam się na NFZ, poczekałam dwa miesiące i poszłam.
Nie studiuję w rodzinnych stronach, dlatego też zdecydowałam się wypróbować kogoś innego. Miałam malutką nadzieję, że lekarze w prestiżowych miastach Polski są nieco na innym poziomie niż ci, u których byłam na przestrzeni lat. Nie będę tu nikogo wymieniać z nazwiska, jednak liczne kursy doszkalające, wyjazdy zagraniczne, badania zachęciły mnie dodatkowo czytając „biografię” tego pana w Internecie.
Idąc na wizytę byłam podenerwowana. Nie wiedziałam, kogo się spodziewać, co mi ten pan powie. Oczekiwałam jakiegoś starszego profesora, który mi dokładnie wyjaśni, co mam zrobić ze swoją skórą. Spotkałam się z miłym zaskoczeniem. Pan dermatolog był mężczyzną mniej więcej w wieku moich rodziców (choć może ciut młodszym), zabawnym, ale jednocześnie poważnym i skrupulatnym (kiedy wypełniał wszystkie konieczne druczki przed przystąpieniem do rozmowy właściwej). I uwaga! To pierwszy w moim życiu dermatolog, który mnie zbadał! Na jego biurku stała lampa, poprosił abym zamknęła oczy, on blisko twarzy mi nią przyświecił i kolejno wymienił, co się na niej znajduje. Byłam bardzo zaskoczona. W większości przypadków panie dermatolog nawet na mnie nie spojrzały, tylko wypisywały receptę. Tutaj otrzymałam miesięczny program leczenia. Połączenie pielęgnacji, maści plus antybiotyku. Cały komplet. Wiedziałam, jak danego dnia w czasie jego trwania mam zadbać o skórę. Otrzymałam konkretny wykaz. A kiedy zapytałam o ramiona, to lekarz od razu rozpoznał, co to jest. Podobnie było w przypadku reakcji mojej skóry na żele – to właśnie tutaj dowiedziałam się o swoim uczuleniu na glikol propylenowy. Dodatkowo lekarz ze mną porozmawiał. Wytłumaczył stosowanie leków, skutki niepożądane itd. Choć miał tylko dziesięć minut, miałam wrażenie, jakbym siedziała w jego gabinecie co najmniej godzinę. To dzięki niemu, po jego kuracji mogę w końcu wyjść chociażby do sklepu bez grama makijażu i już się nie wstydzę. Owszem, zostały mi jakieś blizny, przebarwienia, z którymi chcę powalczyć, jednak to przy następnej wizycie. Niestety jedyny minus to czas oczekiwania, który z drugiej strony raczej świadczy o skuteczności metody Pana dermatologa. A! Muszę jeszcze wspomnieć, że wykupienie wszystkich leków nie było lekkim wydatkiem. Antybiotyk + maście + pielęgnacja to koszt lekko ponad dwustu złotych zamawianych przez Internet (stacjonarnie wydałabym chyba jeszcze raz tyle). Całą listę leków, które otrzymałam, również umieszczę w oddzielnym poście.

Podsumowanie.

Na koniec chciałabym Wam dać jakieś rady, dzięki którym ominiecie chociaż część moich błędów. Bądź co bądź… męczyłam się z tym równo dziesięć lat.

Po pierwsze – nie każdego stać na dermatologa i wykupienie leków, całkowicie to rozumiem. Gdyby nie pomoc moich rodziców, do dzisiaj męczyłabym się dalej. Jednak sądzę, że nawet dziecko z podstawówki lub początku gimnazjum jest w stanie zakupić sobie żel/krem do mycia buzi odpowiedni dla swojej cery w drogerii lub aptece. Wystarczy zaoszczędzić parę złotych i wybrać się z kimś dorosłym (panie ekspedientki lubią nieraz wciskać kity) do sklepu. Wyrządzicie sobie wiele złego, jeśli będziecie myli twarz mydłem, naprawdę.

Po drugie – nie ruszajcie zmian na Waszych buziach. Zdaję sobie sprawę, że dla niektórych (jak też dla mnie to było) ciężkie do wykonania. Poniżej podaję Wam parę moich patentów, które mogą pomóc w sytuacjach ekstremalnych. Spójrzcie na nie z przymrużeniem oka. Wykażcie się dodatkowo kreatywnością i dopiszcie mi na dole swoje propozycje:)
·         Przycięcie paznokci do zera
·         Zaklejenie końcówek paznokci taśmą
·         Noszenie materiałowych rękawiczek

                Po trzecie – częste mycie buzi. I coś, czego chyba nie wyjaśniłam. Wspomniałam, aby nie używać żeli oczyszczających – to nie tak, żeby ich w ogóle unikać, jednak korzystać z rozsądkiem. Twarz wymaga co jakiś czas oczyszczenia. Wyobraźcie sobie sytuację, że myjecie ją dość często. Taki żel ma tendencje do wysuszania i owszem, nie namnażają się Wam bakterie, jednak Wasza twarz zaczyna przypominać papirus. Dodatkowo w końcu zacznie się bronić i wydzielać nadmierną ilość sebum. Zaczniecie się świecić jak naoliwiona pupcia niemowlęcia. Nieciekawy scenariusz, prawda? Co zrobić w takim przypadku? Każda skóra jest inna i ciężko jednoznacznie powiedzieć, róbcie tak i tak. Trzeba obserwować. Pierwszym Waszym zakupem powinien być żel/krem do mycia twarzy normalizujący. Po prostu do zwykłego mycia twarzy. Drugim kosmetykiem powinien być krem nawilżający nakładany po umyciu buzi (nieraz taki żel ściąga i czujemy lekki dyskomfort). I właśnie – od czasu do czasu żel oczyszczający, który usunie zaskórniki, ale też z czasem pozbędzie się ropnych zmian na skórze – dlatego nie drapiemy! I uwierzcie mi, że tak właśnie jest, przetestowałam na własnej skórze. Kiedy już jestem w tym temacie, tylko króciutko wyjaśnię, dlaczego nie polecam toników. Pewnie są osoby, którym odpowiadają, ale jeśli jesteście takimi wrażliwcami jak ja – unikajcie jak ognia! Ściągają skórę i – tak ja mnie – bardzo podrażniają. Przeważnie są na bazie alkoholu, który działa jak jakiś silny detergent wylany na skórę.

Podsumowanie podsumowania (tak, wiem jak to brzmi), podstawą jest pielęgnacja. Skóra może być chora i mieć różne stany zapalne, więc musimy jej pomóc, a nie ją drażnić, skubać, drastycznie oczyszczać np. gruboziarnistymi peelingami. Nie zawsze więcej znaczy lepiej. Obecnie jestem na takim etapie, że używam może ze trzech/czterech kosmetyków, w tym dwa codziennie. Jeśli już się maluję, to lekki podkład, puder, tusz i pomadka. Staram się jednak jak najmniej czasu spędzać w make-upie i dać skórze oddychać. Jeśli choć troszkę zastosujecie się do moich powyższych rad (taki pełny post o pielęgnacji wkrótce), to gwarantuję, że po tygodniu/dwóch zauważycie zmianę na Waszej buzi. Oczywiście, to jest minimalizm. Nic nie zastąpi wizyty u dobrego dermatologa. Jednak jeśli nie macie nikogo sprawdzonego, to powiem Wam szczerze, szkoda Waszego czasu i pieniędzy. Najlepiej umówić się na NFZ i „przetestować” konkretnego dermatologa.

To tyle na dziś. Ogromny post, nadal nie wyczerpałam tematu (widzicie, że parę rzeczy napiszę osobno), jednak miała być to tylko moja historia. Czekam na Wasze opowieści i doświadczenie, jakie mieliście z lekarzami i jak poradziliście sobie (bądź nie) z trądzikiem.

P.S. Jeśli ktoś chciałaby namiar na lekarza, który mi pomógł, napiszę tylko i wyłącznie w wiadomości prywatnej. Głównie proponuję to osobom z Trójmiasta.
Nie jestem lekarzem, jednak jeśli macie jakieś osobiste pytanie, którego nie chcecie pisać w komentarzu poniżej, również odsyłam do mojego maila:
iskierkaaniola@gmail.com
               

1 komentarz:

  1. ja mam ostatnio tragedie juz tyle tego brałem i tyle kosmetykó przeszedłem że juz nie wiem

    OdpowiedzUsuń

Proszę o pozostawienie subiektywnej opinii.